i czyste paznokcie. Dziś miał na sobie ciemnobrązowe dżinsy i
koszulkę, która kiedyś była beżowa, ale wielokrotnemu praniu zawdzięczała obecny, jasnokremowy kolor. Diaz nosił na nadgarstku zegarek, jedno z tych małych cudeniek techniki z tysiącem funkcji. Poza tym nie miał żadnej widocznej biżuterii. Jego silne szczupłe ręce oplecione siecią żył spoczywały bez ruchu na udach. Wyglądał na opanowanego, może nieco ponurego twardziela. Jego szczękę wciąż pokrywał zarost, usta były zaciśnięte tak, jakby ich właściciela nic nie cieszyło w życiu. Może i nie spotkało go nic radosnego, pomyślała Milla. Radość pochodzi od ludzi: ze związków, znajomości i przyjaźni, które wiążą ludzi ze sobą, a Diaz był przecież zdeklarowanym samotnikiem. Siedział obok niej, ale czuła, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. - Dowiedziałeś się, kto dzwonił do mnie tamtego piątkowego popołudnia? - spytała Milla, gdy cisza zaczęła się już robić nieprzyjemna. - Nie. Ślepa uliczka, martwa cisza. Czy on mówił dosłownie? Tajemniczy informator był martwy? - W końcu go znajdę - dokończył mężczyzna, a Milla odetchnęła z ulgą. Zadzwoniła jej komórka; Diaz rozejrzał się, zlokalizował torebkę leżącą z tyłu i podał ją Milli. - Dzięki - powiedziała, wyciągając telefon; na ekraniku widniał numer biura. - Halo? an43 129 - Mamy zaginięcie czteroletniego chłopca - odezwała się Debra Schmale bez zbędnych wstępów - Mieszka blisko parku stanowego. Wyszedł z domu co najmniej dwie godziny temu. Debra podała jej adres chłopca. - Odezwała się do nas miejscowa policja - kontynuowała. - Rodzina i sąsiedzi szukali dzieciaka sami przez dwie godziny, zanim zawiadomili gliniarzy. Ci od razu poprosili nas o pomoc. Mobilizuję ludzi. Większość załogi z biura już jedzie na miejsce. - Spotkamy się pod domem chłopca - powiedziała Milla i się rozłączyła. Zmieniła pas ruchu i dodała gazu, aby zdążyć przejechać skrzyżowanie na zielonym świetle. Skręciła w prawo, potem jeszcze raz: musiała zawrócić. - Gdzie cię wysadzić? - spytała Diaza. - Co się dzieje? - Zaginął czteroletni chłopiec, w pobliżu Gór Franklina. Temperatura utrzymywała się na poziomie powyżej trzydziestu pięciu stopni. Taki upał mógł być zabójczy dla dzieciaka, chyba że znalazł schronienie przed słońcem. Z drugiej strony, jeśli znalazł takie schronienie, to będzie jeszcze trudniej go odszukać. - Pojadę z tobą - powiedział Diaz. - Znam teren. Tego się nie spodziewała. Sam pakował się w miejsce, gdzie będą tłumy ludzi. Zawsze myślała, że ten facet za wszelką cenę stara się być niezauważony. - Jak masz na imię? - spytała. - Jeśli chcesz pozostać incognito, to nie mogę mówić do ciebie „Diaz". an43 130