może nie do wieków, ale od dwudziestu jeden lat. W końcu będą pełnoletnie! Więc dlaczego,
do cholery, siostra jej nie odpisuje? Dziwne. Nie w stylu Laney. Otworzyła furtkę i weszła na teren osiedla, gdy zaćwierkał jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i machinalnie zarejestrowała trzask zamykanej furtki za plecami. Wiadomość od Laney! W końcu. To był MMS – na wyświetlaczu pojawiło się niewyraźne zdjęcie siostry. Laney miała oczy rozszerzone strachem i czerwony knebel w ustach. Wydawała się śmiertelnie przerażona! Co? – O Boże – szepnęła Lucy. Serce waliło jej jak oszalałe, strach paraliżował. Więc to tak? A potem zaskoczyła. To koszmarne zdjęcie to kawał. – Idiotka – mruknęła Lucy pod nosem. Chociaż musiała przyznać, że przerażenie na twarzy siostry wyglądało bardzo autentycznie. No pewnie. W końcu Laney studiowała aktorstwo. Ba, dostała nawet stypendium! I już występowała w kilku reklamach! Laney umiała odgrywać różne emocje, a jej znajomi ze studiów znają się na odpowiedniej charakteryzacji. I na fotografii. Mimo to Lucy była przerażona. – Kiepski dowcip – powiedziała na głos i znieruchomiała. Usłyszała cichusieńki odgłos... Oddech? Niemożliwe. Furtka się za nią zamknęła... Dobiegła do drzwi, weszła do środka i jednocześnie pisała szybko. „Przez chwilę mnie nabrałaś. Do wieczora”. Szukała kluczy w torebce i zobaczyła kota sąsiada – siedział na werandzie. Przyglądał się jej okrągłymi ślepiami, w których odbijało się światło pojedynczej żarówki. – Cześć, kotku. Srebrny kocur znieruchomiał na moment, a potem zeskoczył na betonową posadzkę, prześlizgnął się pod poręczą i pobiegł w stronę zarośli. Na skraju żywopłotu odwrócił się i warknął nisko, groźnie. Szalony kocur! – Ej, kotku, to ja, Lucy! Kot wyprężył grzbiet, zasyczał groźnie, błyskając wielkimi, okrągłymi ślepiami, szczerząc ostre jak igiełki kły, i zniknął w krzakach. – Na rany boskie, co cię ugryzło? – zapytała i wtedy to poczuła, obcy zapach w powietrzu. Dym papierosowy? Albo... Trzask! Tym razem odgłos był tak blisko, że podskoczyła. Mało brakowało, a zaczęłaby krzyczeć. Kątem oka dostrzegła ruch w ciemności. Rzuciła się na nią postać, ciemna, niewyraźna. Co? W jej dłoniach widniał skórzany rzemień. Boże, nie! Chciała wołać ratunku, chciała biec, ale było już za późno. Złapał ją za ramię, przyciągnął do siebie. – Au – jęknęła, tracąc dech, gdy skórzany rzemień zaciskał się na jej szyi. Co jest? Przeszył ją ból. Nie mogła oddychać, nie mogła krzyczeć. Nie mogła kaszleć. O Boże, ten ból! Szarpała rzemień, chcąc wbić paznokcie pod śliską skórę. Na darmo. Słyszała szybki, gwałtowny oddech napastnika; rozkoszował się jej cierpieniem. Mocniej zacisnął pętlę. Kto? Kto chce mnie zabić? Dlaczego? Płuca domagały się tlenu. Wierzgała nogami na oślep, desperacko, w nadziei, że kopnie