głęboko uśpionego mężczyzny. O ile można było wnioskować z odgłosów,
facet wcześniej sporo wypił. Młode lata miał już dawno za sobą, a przy tym nie dbał o kondycję, nie był więc najpewniej w stanie sprostać seksualnym potrzebom tak bardzo wymagającej i nieustannie spragnionej erotycznych doznań Sylwii. Jego strata. Powinien był wrócić przed nocą do grubej, oddanej żony i niewdzięcznych bachorów. A tak pożegna się z tym światem tylko dlatego, że znalazł się tu w nie odpowiedniej chwili. Zbliżając się do pierwszej sypialni, John wyciągnął pistolet. Ta mała półautomatyczna broń kalibru 5,6 mm nie wyróżniała się ani siłą rażenia, ani nie dodawała groźnego splendoru dzierżącemu ją w dłoni mężczyźnie, jednak była łatwa do ukrycia, a przede wszystkim – zabijała. Co za różnica, czy człowieka zamienia się w trupa za pomocą opromienionego złowrogą sławą magnum, czy też niepozornej pukawki? Powers kupił ją, jak cały swój bogaty arsenał, na czarnym rynku, i dziś jeszcze miał zamiar sprawić jej kąpiel w nurtach Potomacu. Wszedł do sypialni byłej kochanki. Półnaga Sylwia leżała obok mężczyzny. Nawet się nie pofatygowali, żeby przykryć się wymiętą i poskręcaną pościelą. Wpadające przez szparę światło księżyca słało się na śnieżnobiałej, pełnej kobiecej piersi. Podszedł do śpiącego mężczyzny i przyłożył lufę tuż nad jego sercem. Bezpośredni kontakt z ciałem miał zarówno zmniejszyć odgłos strzału, jak i spowodować natychmiastową śmierć ofiary. John był fachowcem i zawsze unikał zbędnego ryzyka. Nacisnął spust. Śpiący mężczyzna otworzył oczy, a jego ciało wyprężyło się. Rozwarł usta, próbując chwycić powietrze, i zagulgotał, gdyż krew napłynęła mu już do gardła. Sylwia natychmiast oprzytomniała i gwałtownie usiadła. John pozdrowił ją, nie pamiętając już o tamtym facecie. – Cześć, Sylwio. Przeraźliwie piszcząc, zaczęła się cofać, aż w końcu dotknęła plecami wezgłowia łóżka. Patrzyła to na Powersa, to na konającego kochanka, a jej piersi unosiły się wysoko przy każdym oddechu. – Wiesz, po co przyszedłem, prawda? – mruknął. – Mów zaraz, gdzie ją znajdę. Sylwia poruszyła bezgłośnie wargami. Z najwyższym wysiłkiem opanowała atak histerii. John westchnął, obszedł łóżko i stanął tuż przy byłej kochance. – Spokojnie, słoneczko. Weź się w garść i nie patrz w tamtą stronę. – Wziął ją pod brodę i zmusił, by na niego spojrzała. – No, kotku. Wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić. Gdzie jest Julianna? Usłyszawszy imię swojej dziewiętnastoletniej córki, Sylwia szarpnęła się do tyłu, zerknęła na leżącego obok faceta, który właśnie przestał rzęzić, a potem na Johna. Widział, że próbuje zapanować nad wzburzonymi emocjami. – Wie... wiem wszystko – wyjąkała. – To dobrze. – Usiadł przy niej na łóżku. – Więc rozumiesz, że muszę ją znaleźć. Zaczęła trząść się tak gwałtownie, że wyczuł ruch materaca. Prawą rękę uniosła do ust. – I... ile, John?! Ile miała lat, kiedy pierwszy raz zakradłeś się do jej łóżka?! Uniósł brwi, zdziwiony i rozbawiony tym wybuchem wściekłości.