Nie było jutra. Dwadzieścia minut później cały jego świat legł w gruzach. Nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o doznanej stracie.
Teraz spojrzał na nią, przytłoczony wspomnieniami, zasmucony odmianą jej losu. Przepraszał ją wzrokiem. Jemu powiodło się znacznie lepiej. - No i co? - powiedziała cicho. - Nigdy już, gnojku, nie wróciłeś. A ja czekałam. Czekałam długo... - zamilkła, szarpnęła za klamkę i wyszła. - Zatrzymam ją. - Jackson poderwał się z krzesła. - Nie. - Santos przytrzymał go za ramię. - Niech idzie. W razie czego wiemy, jak ją znaleźć. Zawiedziony Jackson pokręcił głową. - Szkoda. Miła dziewczyna. - Była miła - odparł ponuro Santos. - Kiedyś to była naprawdę miła dziewczyna. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI Oficer dyżurna skierowała Liz na trzecie piętro, do wydziału zabójstw. Liz uśmiechnęła się do niej i wymieniła z nią kilka uprzejmych uwag. Biurko Santosa stało na samym końcu wielkiej hali. Mijała kolejne stanowiska, ci, co ją poznawali, uśmiechali się do niej i kiwali głowami. Odpowiadała na pozdrowienia, z trudem opanowując wewnętrzne drżenie. Czuła, że stało się coś złego. Ostatni raz widziała się z nim na pogrzebie Lily. Trzy dni temu. Dzwoniła do niego kilkakrotnie, za każdym razem wyczuwając dystans w jego głosie, a nawet pewną niechęć. Oczywiście tłumaczył jej, że to nic, że nie ma powodu do zmartwień. Usprawiedliwiał się nadmiarem zajęć i brakiem czasu. Za bardzo się tłumaczył. Czyżby chciał się z nią rozstać? Pokręciła głową. To nie to. Po prostu w sprawie Śnieżynki nastąpił przełom. Santos pracował prawie na okrągło. Albo tylko tak twierdził. Skarciła się za takie myślenie. Przecież Santos przeżywał trudny okres. Lily była jedyną bliską osobą w jego życiu, jedynym oparciem. Po jej śmierci musi się czuć opuszczony i zagubiony. Nic dziwnego, że szuka ucieczki w pracy. Jego stan na pewno nie ma nic wspólnego z nimi, z tym, co ich łączyło. W przypływie paniki mocniej ścisnęła pasek torby. Santos nie rozumiał, że właśnie ona jest w stanie wypełnić pustkę po Lily. Nie pojmował, że mogą stworzyć rodzinę, w której znajdzie oparcie podobne temu, jakie miał w Lily. Nie rozumiał, że tego właśnie mu trzeba. Że potrzebuje jej - Liz. Minęła przepierzenia i wreszcie go zobaczyła. Siedział za biurkiem i rozmawiał przez telefon. Obok z ponurym wyrazem twarzy stał Jackson. Zatrzymała się, zachłanna, zaborcza i niepewna. Już sam widok Santosa poruszał ją do głębi. Tak bardzo go kochała. Gdyby go straciła, co by się z nią stało? Pierwszy dostrzegł ją Jackson. Uśmiechnął się na powitanie i kiwnął głową do Santosa. Santos podniósł wzrok. Przez mgnienie oka wyglądał jak człowiek, który wpadł w potrzask. Jak zwierzę z nagła oślepione reflektorami nadjeżdżającego auta. Serce podeszło jej do gardła, ale przemogła narastającą obawę. Wszystko będzie dobrze, musi być dobrze. - Cześć - z pogodnym, choć wymuszonym uśmiechem podeszła do biurka i pokazała koszyk. - Pomyślałam, chłopcy, że jesteście głodni. Santos wstał na powitanie, jednak nie pocałował jej. Unikał także jej wzroku, jakby czuł się winny. - Bardzo miło z twojej strony, Liz. Dzięki. Z bijącym sercem postawiła koszyk na skraju biurka. Dlaczego na nią nie patrzy? Odwróciła się zdesperowana do Jacksona. - Wiem, jak to jest, kiedy prowadzi się taką sprawę. - I kiedy pracuje się z maniakiem - dodał ze śmiechem Jackson. - Nie da odetchnąć. Ten świr ciągle myśli, że ma dwadzieścia lat i pociągnie na samej kawie. - Rzeczywiście jesteśmy mocno zajęci - mruknął Santos, ignorując dowcipy przyjaciela. - Szkoda, że nie za dzwoniłaś, Liz. To nie jest... najlepsza pora. Stało się. Ciężkie, bolesne słowa zostały wypowiedziane i nikt nie miał wątpliwości, co naprawdę znaczą. Jackson spojrzał zdziwiony na Santosa, po czym odchrząknął. - Muszę zadzwonić. Dzięki za żarcie, Liz. Pogadamy później. Na pewno. Jeżeli go jeszcze zobaczy. Bąknęła Jacksonowi coś na do widzenia i odwróciła się do Santosa. - Co się dzieje? Westchnął. Wciąż unikał jej wzroku. - Chciałem do ciebie zadzwonić. Musimy porozmawiać, ale... nie teraz i nie tutaj. Wpatrywała się w niego z napięciem, czując, jak krew odpływa jej z twarzy. Prawda spadła na nią niespodziewanie i boleśnie: to Gloria. Chodzi o Glorię. Znowu. - Spałeś z nią, tak? - wydusiła przez ściśnięte gardło. Wyglądał tak komicznie, jakby został złapany na gorącym uczynku. Gdyby nie czuła się tak podle, parsknęłaby śmiechem. Wziął ją pod ramię. - Chodźmy stąd gdzieś i porozmawiajmy na osobności. Wyszarpnęła rękę. Łzy zakręciły się w jej oczach. - Spałeś z nią? - Podniosła głos. - Powiedz, że to nieprawda. Powiedz, że nie zrobiłeś tego. - Nie mogę - odrzekł cicho. - Przykro mi. Nie chciałem cię skrzywdzić, Liz. - Boże... Po tym wszystkim? Po tym, co nam zrobiła... poszedłeś z nią do łóżka? - Nie chciałem. Nie planowałem tego - zniżył głos. - Po prostu... stało się. - I co teraz? Mam się poczuć lepiej po takiej informacji? - zapytała ze Izami w oczach. - Podziękować ci za szczerość? Po prostu... - zaśmiała się przez łzy - po prostu cię poniosło, tak? Wcale mi nie jest lepiej! Santos próbował ponownie wziąć ją pod ramię, lecz uchyliła się przed jego dotykiem. - Liz, naprawdę jest mi przykro. - Przykro! - powtórzyła głosem pełnym goryczy. - Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? - Podniosła głowę. - A może chciałeś sypiać z nami dwiema? Santos rozejrzał się z zakłopotaniem. - Chryste, to nie miejsce na takie rozmowy. Liz, proszę, chodźmy gdzieś, gdzie naprawdę będziemy mogli porozmawiać.